 |
 | ilustracja: Michał Romanowski |
Generał rozpoczął był swą kampanię na rzecz poszukiwania w kosmosie drugiej Ziemi w reakcji na skonstruowany przez Innistrounce'a z Wysp, elfiego mistrza magii, Czar Końca ¦wiata. Innistrounce, pracując na zlecenie Kompanii Południowej nad przemysłowym wykorzystaniem żywych diamentów do bezpiecznej i opłacalnej transmisji do manufaktur pobieranej ze Słońca energii, opracował schemat takiego przyłożonego do nich mageokonstruktu, który, uruchomiony, prowadziłby nieuchronnie do eksplozji gwiazdy, wnętrza której sięgały przez wyższy wymiar quasibilokowane diamenty. Pełny Czar Końca ¦wiata - zwany również Słoneczną Klątwą - wymagał, co prawda, dwóch par żywokrystalicznych układów i dwóch gwiazd (aby móc przepompowywać w czasie rzeczywistym energię z jednej do drugiej), wszystko to jednak były koszty pomijalne w zestawieniu ze spodziewanym skutkiem. Zagłada Ziemi! Czyli właśnie koniec świata. Innistrounce sprzeniewierzył się Kompanii i rozgłosił swoje odkrycie; wielu miało o to do niego pretensje, lecz Generał uważał, że bezzasadnie: prędzej czy później uczyniłby to ktoś inny, możliwości zawsze nieuchronnie ciążą ku samospełnieniu, wszystko, co nie jest, chciałoby być - a co zostało pomyślane, istnieje już w dziewięciu dziesiątych. Tak obracają się żarna historii. Więc nie miał pretensji do Innistrounce'a. Zaczął natomiast od razu przemyśliwać nad tarczą odpowiednią dla tego miecza. Tak zrodziła się idea poszukiwania planet bliźniaczych Ziemi i ich kolonizacji. Generał miał jednak wielkie kłopoty z przepchnięciem projektu przez armijną biurokrację, jako że dalwidze, podwładni pułkownika Orwida, szefa sekcji obsługi operacyjnej Sztabu Generalnego (czytaj: wywiadu wojskowego), podlegali bezpośrednio Sztabowi, z pominięciem struktur dowódczych urwickiej Armii Zero Żarnego - a poza hrabią chyba nikt nie wierzył, iż kiedykolwiek faktycznie znajdzie się ktoś na tyle szalony, by uruchomić ku także własnej zgubie Czar Końca ¦wiata. Pojawiły się nawet głosy, że wszak dopiero właśnie znalezienie drugiej Ziemi może kogoś sprowokować do inicjacji Słonecznej Klątwy, bo stwarza mu już możliwość przeżycia mimo eksplodowania Słońca; Generał wskazał jednak, iż w takim razie to Zjednoczone Imperium powinno być tym, kto pierwszy ową Ziemię-bis znajdzie, inaczej niechybnie samo stanie się obiektem szantażu. W końcu Sztab jakoś to przełknął.
Zanim jeszcze "Jan IV" wyszedł poza zasięg czarów komunikacyjnych luster dystansowych oraz zaklęć sztucznej telepatii, dotarły do jego załogi wieści o generalnym szturmie Ptaka na Nową Plisę i ucieczce Ferdynanda do Zamku w Czurmie, gdzie teleportowali go jego urwici. Było to już ostateczne potwierdzenie upadku Księstwa. Urwici Ligi najwidoczniej przełamali obronę i szykowali się do położenia klątw blokujących, inaczej Ferdynand nie zgodziłby się na teleportację, bo to wciąż był hazard: pomimo wieloletnich starań magów, najwyżej co drugi delikwent docierał na miejsce przeznaczenia, reszta ginęła gdzieś w przestrzeniach cudzych myśli. Książę Ferdynand dotarł. Poprosił o azyl. Do chwili, gdy urwała się łączność Ziemi i Tryba z "Janem IV", Bogumił nadal nie podjął w tej kwestii decyzji. Jego wahanie wzbudziło na pokładzie statku spore zdumienie.
- Czy on się aby nie przestraszył? - zagadnął Generała pułkownik Goulde, gdy ten zaszedł do kopuły kinetyków.
- Polityka, Max, polityka - mruknął Żarny siadając w wolnym fotelu. - Założę się, że to, jak zawsze, Birzinni śliskimi gierkami próbuje wygrać coś na sytuacji.
- Z drugiej strony - włączył się inny kinetyk, niewidoczny, bo zagłębiony w rzeźbionym w lwie głowy fotelu pierwszego pilota - przyznanie mu tego azylu może zostać przez Ptaka odebrane jako wypowiedzenie Lidze wojny.
- Ty się nie odzywaj - rzekł mu Goulde, nabijając fajkę - lepiej pilnuj, żebyśmy się nie wpakowali w jakąś gwiazdę.
- Gnoma mógłbyś tu posadzić; prawdopodobieństwo niższe niż że podpalisz sobie od tej faji brodę - odmruknął mu podwładny.
Goulde pokręcił głową, skrzesał pirokinezą kilkanaście iskier, zaciągnął się i wydmuchnął ciemny dym. Pochyliwszy się ku Generałowi, wskazał wzrokiem przez przeźroczystą kopułę w kierunku lotu.
- To ma być podbój? - spytał.
- Podbój?
- Spodziewasz się oporu miejscowych? Tam, na tej planecie.
Żarny wzruszył ramionami.
- Ja w ogóle nie wiem, czy są tam jacyś "miejscowi".
- Bruda nie zaglądnął?
- Widziałeś, co zdjęli iluzjoniści ze spojrzenia dalwidzów. Wszystko to poszło z dnia na dzień, jakby się paliło. Oczywiście, że Bruda powinien był mi wpierw przedstawić pełną dokumentację globu i okolicy, logika nakazywałaby przeprowadzić nawet ostrożny zwiad... Ale nie było czasu, Birzinni podpuścił króla i, zanim się obejrzałem, miałem rozkaz. Skoro tak, to wolę się zabezpieczyć.
- Też polityka? Nie wierzę. To jakaś zaraza.
- Kwestia obsesji. Jak Birzinniemu skrzat przebiegnie drogę, to dla niego to też będzie sprawa polityczna.
- Dla skrzata? - zaśmiał się niewidoczny pilot.
Obejrzeli się na niego.
- Czy to nie podpada przypadkiem pod brak szacunku?
- Kazałeś mu się zamknąć: niesubordynacja.
- Złamał rozkaz. Zetnę i zdegraduję.
- A co. Niech znają mores.
- ...i jeszcze raz zetnę.
Generał znał Goulde'a dłużej nawet niż Zakracę: mogli sobie tak żartować, dla postronnego słuchacza - jak ów pilotujący statek kinetyk - zupełnie beztrosko; w otoczonych kłębami dymu z Goulde'owej fajki mężczyznach wzbierało jednak powoli gorące napięcie. Goulde czytał je ze spokoju w ciemnych oczach Generała. Generał najwyraźniej oczekiwał - przeczuwał, domyślał się - niebezpieczeństwa. Stary pułkownik usiłował wysondować otchłanne tonie - tubylcy? polityka? - bezskutecznie jednak. Być może Żarny sam nie wiedział, czego się lęka. Goulde w zamyśleniu ssał ustnik. Po przekroczeniu pewnego wieku przeczucia zyskują wagę dedukcji - Żelazny Generał przekroczył każdy ludzki wiek.
Wkrótce ujrzą planetę na własne oczy, wkrótce sięgną jej zwiadowcze podklątkwy mageokonstruktu "Jana IV". Lecieli już piąty dzień. ¦wiatłochrapy statku czerpały z pustki zabłąkane promienie i malowały nimi powierzchnie przeźroczystych i nieprzeźroczystych ścian. Widzieli więc, jak rozjeżdża im się przed dziobem na wszystkie strony gwiazdozbiór ¦lepego Łowcy; poszczególne punkty jasności biegły na boki od osi "Jana IV" wycelowanego w słońce oznaczone w Atlasie Uttle'a numerem 583, a że różnice w prędkości ich ucieczek były ogromne, konstelacja rychło utraciła dla pasażerów statku jakiekolwiek podobieństwo do figury znanej im z map ziemskiego nieboskłonu.
Kopuła kinetyków, jak całe wnętrze "Jana IV", urządzona była z zaiste królewskim przepychem: złocenia, rzeźbienia, jedwabie, gobeliny, dywany i boazerie, marmury i mozaiki, freski, kasetony, obrazy, popiersia. Jedynie "dolna" część statku, gdzie znajdowała się zbrojownia, spiżarnia, konserwatorium żywych kryształów i sypialnie, jedynie ona posiadała pewien pozór funkcjonalności, chociaż Żarny i tak chętnie wymiótłby stamtąd z setkę zbędnych bibelotów. Nic by to jednak nie dało; "Jana IV" zaprojektowano dla starego Lucjusza Warzahada w manierze wycieczkowej karaki monarchy i jakiekolwiek przeróbki musiałyby okazać się teraz znacznie bardziej szkodliwe dla estetyki, niż korzystne dla ergonomii.
Gdy konstrukt dał znak, że planeta znalazła się w zasięgu jego podklątw, Goulde i Generał przeszli do górnej mesy. Sala ta była grawitacyjnie zorientowana przeciwnie do kopuły kinetyków i po drodze trafili na przegub ciążenia, pułkownikowi rozsypał się tytoń z fajki, musiał go myślą ściągać z powrotem grudka po grudce, wszedł do mesy klnąc pod nosem.
Planeta, wielkości smoczego jaja, wirowała powoli pośrodku pomieszczenia. Stał przy niej rozespany Zakraca z kubkiem gorącej jurgi w garści i szeptał coś do trójki urwitów o otwartych oczach z wywróconymi białkami, którzy siedzieli, sztywno wyprostowani, na odsuniętych od stołu krzesłach. Dwóch innych pracowało przy zawieszonym nad ich głowami krysztale operacyjnym; czwórka przy bocznym stoliku zaklinała zaś gromadę duchów o nieludzkiej aurze.
- Jakaś mała mobilizacja - uniósł brwi Generał.
Zakraca siorbnął jurgi, zamachał ręką.
- Właśnie posłałem panu, generale, polte'a.
- Musiał się gdzieś zgubić. Raportuj.
- Tajes. Wysunęliśmy niskoenergetycznego Foltzmanna - major wskazał kubkiem kolorową iluzję planety. - Porucznik Łuta, wachtowy, puścił to na kryształ i ściągnął człowieka do analizy. Demony chciały rzecz rozebrać interakcyjnie na skan wielowymiarowy, bo zadał im pełną topografię pod chmurami i za terminatorem. Ale Foltzmann się rozłożył. Konstrukt przeszedł w tryb alarmowy i podniósł pobór do trzech koma osiem. Łuta posłał mi polte'a i wezwał pełną obsadę. Kazałem uśpić podklątwy aktywne i wszystkie czary ingerujące. Teraz jedziemy na maksymalnym biernym Daabrze-Kosińskim, wersja plisowa, z poczwórnym wytłumieniem. To - znowu wskazał iluzję - to jest pętla obrazów zarchiwizowanych. Demony sortują teraz zebrane dane i próbują mimo wszystko złożyć z nich mapę, a tych tu trzech sklęło się na dalwidzów, mają wspomaganie żywych diamentów.
- A te duchy?
- Chcę je puścić na ślepo z jednej dziesiątej szłoga.
- Czyje to?
- Nie wiem. Czyje to? - spytał czwórkę zaklinających.
- Mijaliśmy jakiś układ z gazowymi olbrzymami - odmruknął jeden z nich. - Szlag by trafił te pokraki. Trzeba przez demony, inaczej nie idzie cokolwiek zrozumieć. Nie wiem, czy zdążymy.
- Cholera.
- Domysły? - rzucił Generał.
- To oczywiste - prychnął Zakraca. - Foltzmann siadł od kontrzaklęcia.
- Więc jednak tubylcy - pokiwał głową Goulde.
- Demony sporządziły profil ich magii?
- Nie ma z czego, brak danych, Foltzmanna odcięło przecież bez opóźnienia.
- Były próby sondowania statku?
- Niczego takiego nie zarejestrowaliśmy.
- A oni? - Żarny wskazał spojrzeniem zaślepionych urwitów. - Znaleźli już coś?
- Kogoś - poprawił krótkim mruknięciem Goulde zapatrzony na obracającą się wielką iluzję planety. - Kogoś.
Zakraca skrzywił się.
- Właśnie nie mogę od nich nic wyciągnąć. Pewnie blokada.
- Czy konstrukt bocznikuje ich iluzyjnie? - spytał Generał.
- Powinien - przyznał major i skinął na urwitów zajmujących się kryształem. - Dajcie mi tu ich trójkę - rzekł wskazując na lewo od iluzji planety, w zbieg ściany i sufitu.
- Robi się.
Po chwili zakotłowały się pod powałą trzy kłęby mroku.
- O kurwa.
Generał szybko podszedł do zaślepionych urwitów i lewą dłonią dotknął skroni każdego z nich. Zsunęli się z krzeseł, nieprzytomni. Obłoki ciemności zniknęły.
- Trzeba było posadzić tu kogoś, żeby ich monitorował - rzekł. - Wpadli w spiralę światła. Uciekliby jednak, gdybyś nie dał im tego wspomagania. Diamenty mogłyby wpompować w nich pół galaktyki, to postęp geometryczny, rezonans zmieniłby nas w plazmę. Dlaczego o tym nie pomyślałeś, Zakraca? Trzy czwarte miast w Imperium ma podobne pułapki na dalwidzów, Ustawa o Prywatności.
- Mój błąd - przyznał major. - Ale skąd mogłem wiedzieć? Ostatnie, czego bym się tam spodziewał, to drugie Imperium.
- Panie majorze... - odezwał się naraz jeden z urwitów pracujących na krysztale.
- Mhm?
- Mamy pełną mapę.
- I co?
- Nic. Dzicz, pustka. Wizualizować?
- Żadnych miast, żadnych... istot?
- Nic. Wizualizować?
Spojrzeli po sobie. Goulde postukał się cybuchem w zęby.
- Piękna robota - skwitował. - Fałszywka totalna. Z tej odległości i na całej planecie... majstersztyk. Iluzja - spojrzał na fantom planety - że niech się Pełzacz schowa. Oj, ciężki to będzie podbój, generale, bardzo ciężki.
Z duchami zdążyli na ostatnią chwilę i nie było już czasu na pełny zwiad, Generał kazał im tylko sprawdzić kilka losowo wybranych miejsc; i szybko je sprawdziły - okazały się, co do jednego, zgodne z mapą sporządzoną na podstawie danych zebranych przez podklątwy konstruktu "Jana IV". Co zresztą nie było dla nikogo zaskoczeniem, nie oczekiwano zmiany i fałszu w każdym szczególe - lecz właśnie ukrycia niewielu kłamstw w powodzi prawd.
Statek wszedł na orbitę planety, podklątwy skanowały księżyce. Tymczasem demony w krysztale sporządziły wielkoskalową mapę układu: sześć planet; cztery odleglejsze: zimne skały; jedna gwieździe bliższa: skała gorąca.
Czterech urwitów sklętych na wspomaganiu w biernych telepatów nasłuchiwało myśli tubylców; ta czwórka była jednak monitorowana przez ludzi oraz demony i gdy natknęła się na pierwsze linie Pająka Mózgu, natychmiast ją odcięto. Pająk był potężny, krył swą siecią wszystkie kontynenty. Puszczone po jego liniach mocy czary rewersyjne zapętliły się na pierwszych węzłach. Zaplanowane to zostało wręcz genialnie: Pająk rozplótł swą sieć sferycznie i chronił samo źródło klątwy, które znajdowało się gdzieś wewnątrz, na lub pod powierzchnią planety. Rzecz była nie do ruszenia.
Przyszło wybrać miejsce lądowania. Generał zaprosił Goulde'a, Zakracę oraz ducha zaklętego na stuprocentową medialność, więc już niemal czyste zawirowanie myśli, a to dla wprowadzenia elementu nekrompirii. Zagrali w trójwymiarową tabanę. Kryształ potem transponował plansze w mapę powierzchni planety. Wskazało na przylądek największego kontynentu, w okolicy równika: coś jakby tropik, sawanna łamana zagajnikami nibydrzew, wybrzeże nad płytką zatoką. Gonił ją właśnie terminator. "Jan IV" spikował w noc.
Uaktywniły się klątwy przeciwoporowe. Schodzili w atmosferę w grubym ochronnym bąblu rozwiniętych przez konstrukt statku czarów; żywe diamenty pulsowały wysoką częstotliwością poboru energii. Nie odczuli wejścia w pole grawitacyjne globu, bo zaklęcia deformujące ciążenie pracowały dalej. Z tego samego powodu nie odczuli neginercyjnego hamowania "Jana IV", wykonanego dopiero kilkadziesiąt łokci nad gruntem, z potworną decelaracją. Statek zawisł nad morzem czerwonej trawy.
Żelazny Generał, który sprzągł się był z głównym konstruktem przez kryształ operacyjny, spuścił teraz ze smyczy z setkę wycelowanych wcześniej myśli. Oglądane przez dymnik, wyglądało to niemal jak eksplozja konstruktu. Czary pomknęły na wszystkie strony. Pobór mocy skoczył do ośmiu jednostek. "Jan IV" budował wokół siebie magiczne fortyfikacje.
Ułamek knota później, na telepatyczny znak Generała, urwici uaktywnili dopalacze temporalne swych zbroi i w strumieniach przyspieszonego czasu wypadli na powierzchnię planety przez otworzone w wyższym wymiarze luki w powłoce "Jana IV". Konstrukty zbroi utrzymywały w płytkim zawieszeniu każdy swojego zredukowanego Łobońskiego-Krafta, gotowe zatrzasnąć je wokół urwitów w każdej chwili, na byle ślad śladu zagrożenia.
I znowu ten desant wyglądał przez dymnik niczym wybuch. Bluzgnęło bowiem wraz z urwitami setkami i tysiącami zaczepionych na nich czarów i klątw, aż cała okolica zapulsowała dziką plątaniną nakładających się, przenikających i wzmacniających mageonomii. Urwici, wciąż na dopalaczach, niesieni zespołami dżinnów i własnymi rubinami psychokinetycznymi, mknęli ku wyznaczonym uprzednio stanowiskom; kilku poszło prostą świecą wzwyż, by domknąć z góry kopułę straży.
Demony kryształu przeanalizowały tymczasem zebrane bezpośrednio z otoczenia informacje i oznajmiły, iż nie doszukały się żadnego fałszerstwa we wcześniej otrzymanym z magicznego zwiadu jego obrazie. Żarny polecił więc obniżyć stopień gotowości bojowej i puścił duchy na regularny zwiad po okolicy, pęczniejącą spiralą. Potem sam wyszedł na zewnątrz.
Zakraca, w pełnym rynsztunku, stał przy podstawie pionu lewitacyjnego. Wyglądał jak skamieniały owad. Kodestruktor obracał mu się leniwie nad głową, szczerząc kły śmiertelnych klątw ku niewidocznym wrogom.
Wypuszczone z luków "Jana IV" samodzielne decyzyjnie letalnatory kołowały po mroczniejącym szybko niebie, niczym padlinożerne ptaki nad przyszłym pobojowiskiem; przez dymnik świeciły jasno diamentowymi sercami, od których szły sferyczne fale mortalnych czarów fizjologicznych.
Generał spłynął w trawę i stanął na szeroko rozstawionych nogach. Tupnął, jakby próbując twardość ziemi; tak się próbuje wytrzymałość podłogi w starym budynku.
- A więc - stało się.
Zakraca, skupiony na dialogu ze swym demonem, przez którego nadzorował poczynania urwitów, odpowiedział Żarnemu jakąś niejasną myślą.
Generał wciągnął głęboko powietrze; smakowało świeżą farbą i swądem gaszonego ogniska. Rozejrzał się przez dymnik. Czary przesłaniały horyzont; od śmigających w trawie poltergeistów, roznoszących po okolicy artefakty straży i walki, kręciło się w głowie. Złapał lewą dłonią czasoprzestrzeń, szarpnął i przeszedł po grzbiecie fali dwa węże wgłąb cypla, nad samą zatokę. Lewitujący tu nad urwiskiem klifu urwita na widok Żarnego spłynął na ziemię.
- Generale.
- Chciałem tylko popatrzeć na morze.
Morze było identyczne z ziemskim: te same fale, ten sam szum, ta sama nieskończoność i potęga natury.
- Myśli pan, generale, że kto to jest? - spytał urwita, rozemgliwszy przyłbicę; był młodym blondynem o garbatym nosie i rudych brwiach.
- Kto?
- Oni.
- Kim by nie byli, póki co - są wrogami.
- Ale jak wyglądają, co to za istoty, co oni...
- Nie wiem.
Odwiedził jeszcze kilka posterunków i w końcu wrócił pod "Jana IV".
Słońce już zaszło, wszyscy przeszli na infrawizję. Urwici, którzy nie mieli służby w kordonie straży, rozeszli się po okolicy. W świetle fosforyzującego błękitnie brzucha statku ustawiono stół i kilkanaście krzeseł. Ktoś rozpalił ognisko. Opodal zfantomizowano z pryzmatu iluzyjnego ostatni występ Ajarvianny. Półnaga elfka śpiewała pod obcymi gwiazdami niezrozumiałą pieśń w umierającym języku.
Generał usiadł przy Goulde'em.
- Zakraca pozwolił na taki piknik? - mruknął. - Skąd to się wzięło? Takie rozluźnienie w środku operacji wojskowej. To niebezpieczne.
- Bez przesady - machnął fajką kinetyk. - Przecież widzę: obłożyliśmy się takimi czarami, że Ptak z całą armią by tu nie wszedł.
- Ptak by wszedł.
Goulde zerknął na hrabiego podejrzliwie.
 | ilustracja: Michał Romanowski |
- Coś cię gryzie? Cóżeś taki ponury? Masz tę swoją planetę! Wiesz już, jak ją nazwiesz?
- Jeszcze się nie zastanawiałem - skłamał Generał.
Poltergeisty przyniosły z kuchni statku kolację. Dżinn gastronomiczny dopasował się do nastroju i zaserwował dziczyznę i bigos myśliwski. Zakraca przymknął oko na przemyconą beczułkę piwa.
Ajarvianna skończyła śpiewać i rozpłakała się. Ktoś zaczął klaskać. Ktoś inny zanucił "Żywot urwity". Generała coraz bardziej to wszystko irytowało. Bezustannie zaciskał i rozwierał swą magiczną dłoń, w rytmicznych skurczach lśniącej maszyny czarów.
- Na Boga, przecież to są żołnierze, weterani wielu bitew! - warknął. - Nikt jeszcze nie ogłosił zwycięstwa. Nie rozpoznaliśmy nawet nieprzyjaciela! Znajdujemy się na terenie tak obcym, że bardziej już nie można, szłogi od domu - a oni co? Nocną zabawę urządzają!
Goulde spojrzał nań spode łba.
- Widzę, że Kasmina nic ci nie pomogła. Te osiemset lat rzuca się jednak na umysł.
Żarny przekazał pułkownikowi obraz siwowłosego dziadka pouczającego dziecko z surową miną i palcem wzniesionym w górę.
Goulde się skrzywił.
- Powiedz lepiej, jaki masz plan.
- Plan jest prosty - rzekł Generał. - Znaleźć źródło tych wszystkich pułapek i blokad. A potem się okaże.
- Rzeczywiście, prosty. A jak właściwie zamierzasz je znaleźć?
- To tylko kwestia czasu. Duchy w końcu odbiją się gdzieś od ściany i tam uderzymy.
- Jesteś gotów z setką ludzi rozpętać międzygwiezdną wojnę?
Generał nic nie odrzekł. Wypił jeszcze piwo, przegryzł szynką i odszedł w ciemność.
Wyłączył dymnik i zablokował wszystkie niepotrzebne magiczne usprawnienia zmysłów. Słyszał teraz, jak wysokie źdźbła trawy szepczą, ocierając się mu o nogi niczym wierne psy. Zerwał jedno. Uschło mu na dłoni: w kilka knotów sczerniało i zwinęło się w ciasną spiralę. Wyrzucił. Szedł dalej; a od ziemi - wciąż szepty. Tsz, tsz, szcz. Zobaczył nad wzgórzem płaski cień na niebie. Rzucił sobie na oczy Pożeracza ¦wiatła. To było drzewo. To znaczy: nie drzewo, lecz tutejszy jego odpowiednik. Koronę miał bezlistną, całą w różowej wacie oddychającego miąższu. Nic się w nim nie poruszało od wiatru; tylko to pulsowanie gęstego różu. Generał podszedł bliżej do rośliny. Czy to roślina? Magiczną ręką dotknął pnia. Poczuł życie. Poczuł myśli. Głęboki nawis drgającej waty opadł nad Żarnym jeszcze niżej. Generał wypuścił demona. Demon wzruszył mentalnie ramionami: dym przez palce. Nibydrzewo oddychało. Generał odstąpił. Nie moje życie, nie moja śmierć. Ono też cofnęło fałdę różu. Czy chciałeś, jak ja, jedynie dotknąć i zbadać nieznane? Czy też chciałeś mnie zabić, połknąć, zniszczyć? Jesteś moim wrogiem? Co? Uśmiechnął się; miąższ pulsował. Generał zdezaktywował Pożeracza ¦wiatła, noc ponownie zaćmiła mu wzrok. Przysiadł na ciepłej ziemi, w ostrej trawie, kilkanaście łokci od grubego pnia. Wiatr o nieprzyjemnym zapachu obmywał mu twarz. Zaciśnięta pięść cienia urągała niebiosom. Nienawidzisz mnie? Mhm? Nienawidzisz? Lecz co warta twoja nienawiść, jeśliś tylko drzewem?
Była to masakra. Tak się miażdży insekty między palcami. Aż do początku drugiej ćwierci knota, kiedy to włączył się Żelazny Generał. Wówczas masakra trwała dalej - odwróciły się natomiast gradienty śmierci.
Lecz przez tę pierwszą jedną czwartą knota ataku wyglądało to na absolutną klęskę. Obruszone na magiczne zapory "Jana IV" potęgi czarów były tak olbrzymie, że w statku popękały wszystkie cztery kryształy operacyjne; uwolnione niespodziewanie demony tylko powiększyły chaos.
Piętnastu z osiemnastu urwitów pełniących akurat straż na brzegach ochronnego bąbla zostało spalonych do wolnej plazmy zanim w ogóle zorientowali się, co się dzieje. Dżinny bojowe nieprzyjaciela weszły na klinach kilkunastopiętrowych klątw rewersyjnych o wspomaganiu równoległym trzech niezależnych układów żywych diamentów, nieprzerwanie ssących z serca gwiazdy jej gorącą krew. Natomiast czwarty układ żywodiamentowy ofensorów zawiesił funkcjonowanie swych klątw wymiany termicznej i transmitował punktowo przed intruzyjne szpice czysty żar słońca. Przed takim atakiem powinny urwitów obronić algorytmiczne reakcje klątw ich zbroi, wchodzących automatycznie w tryb maksymalnej akceleracji temporalnej i full-bilokujących właścicieli probabilistycznym rozrzutem w krzywe dookolne przestrzenie, otworzone wcześniej dla ich natychmiastowej ucieczki. Powinny; nie obroniły: wpychające się za dżinnami konstrukty inwazyjne uderzyły już sześciowymiarowymi zarodniami pól chaosu, mocą zasysaną przez żywe diamenty rozwijając je w ciasne macierze entropijne. Czary urwitów skisły. Niektórych, już w postaci plazmy, bilokowało gdzieś poza horyzont. Dżinny na klinach gorących konstruktów weszły w defensferę statku jak w masło.
W tym momencie pracowały już na najwyższych obrotach wszystkie reaktywne klątwy obronne konstruktu "Jana IV" - to znaczy te, które nie wymagały stałego nadzoru kryształów operacyjnych. Poszedł bój na czystą magię; infernalne ognie gwiazdy, obracane w zimną energię, spływały na pole bitwy rwącymi strumieniami. Natężenie skoczyło wyżej bariery N'Zelma i żywe diamenty wywichnęły się w swych obejmach. Ich rezonans otworzył nad półwyspem z setkę tak zwanych "czarów skażonych", powstałych z bezmyślnych permutacji elementów prawidłowych formuł. Zaczęły więc odwracać się na niebie i ziemi kolory, negatywowały się obłoki i słońce; perspektywa już na wyciągnięcie ręki sprawiała wrażenie spaczonej wielką skazą w grubym szkle teleskopowym; powstały wiatry, wichury - huragany! - wyrywające z gleby owe różowe drzewa wraz z korzeniami; szły przez powietrze fale dźwięków o różnych częstotliwościach, załamywane na obszarach obniżonego ciśnienia, gdzie pruły się szwy międzywymiarowe i grawitacja kruszyła kamienie. Dwóch urwitów zginęło właśnie w ten sposób, rozerwanych na części.
Reakcja reszty obrońców była, oczywiście, wolniejsza od reakcji konstruktu "Jana IV" - nawet pomimo ich maksymalnego przyspieszenia temporalnego. Niewiele mogli zrobić. Dymniki bojowe ukazywały im zmysłom chaos tak potężny, takie poplątanie czarów wroga, statku i letalnatorów oraz masy czarów "spudłowanych", niczyich mageowariacji na temat zniszczenia - że po prostu nie byli w stanie samodzielnie włączyć się do boju. Pozbawieni wspomagania demonów kryształów operacyjnych, zdać się musieli na swoje dżinny i klątwy rozpoznawcze: osobiste oraz artefaktyczne zbroi. Jednakże macierze entropijne rozwinięte przez konstrukty inwazyjne wgryzły się już w najpierwotniejsze struktury niezaimpregnowanych nań czarów i teraz owe erodujące klątwy tylko potęgowały istniejące zamieszanie. Niektóre wskazywały urwitom jako wrogów ich towarzyszy; w ułamku knota wybuchały i gasły bratobójcze walki. Kolejne siedem trupów. Zaczęły erodować letalnatory; ponieważ na razie nie pokazał się ani jeden prawdziwy, materialny wróg, wszystkie obiekty rozpoznawane przez mageoalgorytmy letalnatorów jako żywe były ciałami imperialnych urwitów, i w nie też uderzyły. Następnych dwunastu urwitów skonało więc od nagłego spopielenia w ich żyłach krwi, zamrożenia mózgu, rozpuszczenia w osoczu toksycznej dawki hormonów, zgnicia wątroby i serca.
W chwili gdy do bitwy włączył się Żelazny Generał, przy życiu pozostawali jeszcze wyłącznie ci urwici, którzy nocowali we wnętrzu "Jana IV". Jednak w owej chwili szpice konstruktów intruzyjnych sięgały już ostatniej powłoki czarów statku i nawet zamkniętym w nim żołnierzom należało liczyć czas do śmierci na ułamki knota; miecz jest zawsze silniejszy od tarczy.
Generał pierwszą swą myślą uaktywnił całość zartefakceń swego ciała. Ręka stanowiła bowiem jedynie najbardziej widoczny element dokonanego przekształcenia organizmu. To, co widzieli ludzie, nawet szkoleni urwici, nawet Zakraca: hrabia Kardle i Bładyga w polowym mundurze generała Armii Zero - nie było niczym więcej jak wysuniętą ponad lustro wody głową smoka, mętnym odbiciem potwora w płynącej wodzie. Czasami coś tam migało pod powierzchnią, jakieś wielkie, ciemne kształty - lecz zaraz zapominali, usuwali z pamięci, bo do niczego nie było to podobne, nie dało się nazwać, nie dało się porównać, kaleczyło wyobraźnię; poprzestawali na legendzie: nieśmiertelny Żelazny Generał, archetyp urwity. A on istniał naprawdę.
Ugiął czas i przestrzeń. Wszedł w chronosferę maksymalnego przyspieszenia. Tu ponownie ugiął czas i przestrzeń i otworzył drugą chronosferę. Powtórzył to jeszcze czterokrotnie. W końcu, zamknięty w temporalnej cebuli, tak wyprzedził resztę świata, że od uderzeń pojedynczych promieni światła pękała mu skóra. Zdał się więc w ekranowaniu zewnętrza na algorytmy ciężkich klątw ręki i otworzył im wejścia do swego żywodiamentowego tetradonu. Był to poczwórny nieskończony szereg żywych diamentów, sprzężonych fazowo co jeden wymiar wyżej. Kończył się i zaczynał w "kościach" palców lewej dłoni Generała; oprócz kciuka, którego rola była inna. Nieaktywny tetradon, jako układ zamknięty, był nie do wykrycia. Aktywny - powodował implozje kwazarów, eksplozje pulsarów.
Generał zacisnął lewą dłoń w pięść. "Jan IV" zwinął się w torus, zawirował, zmniejszył do ziarnka piasku i zniknął. Generał rozwarł lewą dłoń. Zdmuchnęło pierwszą warstwę cebuli temporalnej oraz wszystkie inne czary chronalne i entropijne. Zacisnął dłoń po raz drugi. Okolica, aż do horyzontu, odbiła się półsferycznie na powierzchni postaci Żarnego i przeskoczyła na drugą stronę. Tysiące ton ziemi, powietrza, wody, roślin. Zgniótł je w swej ręce. Docisnął kciukiem: połknęła je czarna dziura jądra galaktyki.
Stał teraz na dnie wielkiego krateru zniszczenia, czarnej misy wnętrza planety, brutalnie oskalpowanej ze swej biosfery. Jeszcze osypywał się żwir, waliły skały, płynął piasek, grzmiała lawa. Promienie wschodzącego słońca z trudem przebijały się przez wiszący w powietrzu kurz i pył. Gdyby nie huragan, wzbudzony wybiciem nagłej dziury ciśnieniowej, nie dojrzałby nieba. Przez dymnik widział zimny płomień pulsującego boską częstotliwością tetradonu, jaśniejszy od krzywej pioruna, od nagiej gwiazdy.
Nim pierwsza z przełamanych skał dosięgła w swym upadku dna krateru - tak wolno, tak wolno spadały - Generał rozpostarł się na całą planetę, zamykając ją tym samym w lustrzanym odwróceniu swej temporalnej cebuli. Był teraz czasem czasu, zegarem zegarów. W jego dłoni obracało się robaczą ślamazarnością życie planety. Widział wszystko. Gigadymnik rozpisywał mu przed oczyma linie mocy. Generał spojrzał i zacisnął dłoń. Planeta implodowała. Zanim jeszcze obrał do reszty swą temporalną cebulę, czarna dziura wyparowała.
Generał rozwarł pięść. Wypluło "Jana IV". Zwinął się do jego wnętrza.
Goulde wrzasnął na jego widok.
- Arr!! Co...?!
Generał czym prędzej przywrócił stałą iluzję swej postaci.
- Aa, to ty... - odetchnął pułkownik. - Boże drogi, Żarny, co tu się...
- Wiem. Ilu w środku?
- Jesteśmy w próżni! - krzyczał kinetyk z fotela pierwszego pilota. - Autohermetyzacja! Kraft purpurowy! Schodzimy pod? Panie pułkowniku...?! Schodzimy pod?
- Potwierdzam. I Kosz/Piasek do oporu. - Wydawszy rozkazy Goulde odwrócił się z powrotem do Generała. - Co tu się, do ciężkiej...
Bilokował się do kopuły kinetyków Zakraca.
- Żyje pan, generale! - odetchnął. - Kryształy popękały i...
- Jedenastu - oznajmił Żarny.
- Co?
- Policzyłem. Mamy jedenastu urwitów na pokładzie, łącznie z nami. Tylu ocalało.
- Panie pułkowniku, ta planeta implodowała! - krzyknął ktoś z zewnątrz pomieszczenia, być może przez czar foniczny.
- Jaka planeta? - odruchowo odwarknął mu zdezorientowany Goulde, macając po kieszeniach za fajką.
- Zdrada - rzekł Żelazny Generał.
- Nic innego. Zastanówcie się. Oni czekali na nas.
- Kto? Przecież kollapsował pan ten glob, generale.
- Ni żywy duch... - mruczał Goulde. - To prawda, zdrada oczywista; ale teraz szlag trafił wszystkie dowody i nic nie wskóramy.
- Nie żywy, to martwy - rzekł Generał i otworzył ramiona do inwokacji. Pozostali natychmiast zamknęli umysły. Żarny rozciągał sieć swych myśli, wabiąc w pułapkę duchy. - Jesteśmy wystarczająco blisko - mówił równocześnie - i nie minęło jeszcze tyle czasu, by zdążyli zatracić swe osobowości.
- Ale to niebezpieczne - wtrącił Zakraca. - Bo jeśli to jednak nie byli ludzie i jeśli nie była to zdrada...
Lecz oto już zmaterializował się pomiędzy rękoma Żarnego chorąży Iurga.
- Nie ty - szepnął mu Generał. - Odejdź, zapomnij, odejdź.
- Boli, boli, boliboliboli... - jęczał Iurga.
Żarny klasnął i widmo zniknęło. Potem ponownie rozłożył ramiona i powtórzył wezwanie.
Długo czekali. Wreszcie zakotłowały się cienie i skrzepły w sylwetkę człowieka. Twarz - jego twarz nie należała do żadnego ze zmarłych urwitów Imperium.
- Mój! - krzyknął na ducha Generał. - Służ!
Widmu aż żyły wystąpiły na szyi i czole, lecz zgięło się w pokłonie.
- Kim jesteś? - spytał Goulde.
- Ja... ja... Haasir Trvak, Błękitna Kompania, Assagon... Puśćcie...
- Byłeś urwitą Ptaka?
- Ja jestem... Byłem, tak.
- Ptak was tu wysłał?
- Czekaliśmy... były rozkazy. Zabić wszystkich; żeby ślad nie pozostał i świadek nie umknął. Wykonywaliśmy... rozkazy... Żeby was Bóg pokarał... puśćcie!
- Skąd wiedzieliście, że przylecimy? Kto przekazał informację?
- Nie wiem... Nie wiem! Przyszło bezpośrednio z kancelarii Dyktatora. Ćwiczyliśmy... potem teleportowano nas... tysiąc stu zginęło... mieliśmy czekać i... Takie były rozkazy, ja nic nie wiem.
- Samobójcza ekspedycja - mruknął Zakraca. - Ptak nie ma statków międzygwiezdnych, musiał się zdać na loterię teleportacji. Z powrotem też by ich nieźle przesiało. Zresztą zapewne nie było w planie żadnego powrotu; jak bez świadków, to bez świadków. Najwyżej teleportowaliby ich w jądro gwiazdy.
Żarny klasnął; duch zniknął.
- Więc?
- Zdrada.
- Zdrada.
- Kto?
- Bruda. Lub Orwid - rzekł Zakraca. - To oczywiste. Orwid mówił, że dopiero co znaleźli tę planetę. A tamci mieli czas nawet na treningi.
- Wszystko z góry ukartowane - przytaknął Goulde.
- To był zamach na pana życie, generale - stwierdził z przekonaniem major. - Innego wytłumaczenia nie widzę. Żaden z nas nie jest aż tak ważny, by angażować dla jego zgładzenia podobne środki. Natomiast zabić Żelaznego Generała - no, to nie w kij dmuchał. Zabezpieczyli się na wszelkie możliwe sposoby. Pozbawieni wsparcia Imperium, pozbawieni nawet łączności, wzięci z zaskoczenia... praktycznie nie mieliśmy szans. Ta pułapka nie miała prawa zawieść.
- A jednak - powiedział Goulde spoglądając ponad fajką na milczącego Generała - a jednak zawiodła. Kim ty jesteś, Rajmund?
- Tym, kim muszę być, by przetrwać - odparł hrabia. - Nikim mniej. A coraz trudniej mi uchodzić w oczach kolejnych skrytobójców za bezbronnego starca. Następnym razem zapewne eksplodują Słońce, aby mnie zabić.
- Jaki jest plan, generale? - spytał szybko Zakraca, by zmienić niezręczny dla Żarnego temat.
- A jaki może być? Podlatujemy na kontaktową z pełnym maskowaniem i podsłuchujemy. A potem się zobaczy.
Tymczasem Goulde, pykając spokojnie swą fajkę, otworzył telepatyczny kanał do Generała i, obłożywszy go ciężką blokadą mentalną, zapytał:
- Co mianowicie się zobaczy? Przecież ty wiesz, że to spisek. Ptak w przymierzu z Zamkiem. Założysz się, że Bogumił już nie żyje? Nie powinieneś, nie powinieneś pozwolić się im wepchąć w ten cały podbój.
- Rozkaz.
- Wiem, że rozkaz. Ale - z czyjej inicjatywy? No niech zgadnę: Birzinniego. Co? Mylę się może?
- Muszę mieć pewność.
- Pewność? To wszystko jest tak oczywiste, że aż chwilami nie chce mi się wierzyć w ich głupotę.
- Sugerujesz spisek pod spiskiem?
- Niczego nie sugeruję. Po prostu znam legendy o tobie; i oni też je znają. Jeśli Bogumił nie żyje...
- To co?
- Krew na ich głowy!
- Mów, Kuzo.
- Gdzie jesteście?
- Na tyle blisko, że możemy rozmawiać. Mów.
Major Kuzo na wielkim zdalnym zwierciadle mesy "Jana IV" otarł sobie pot z czoła. Był w swoim gabinecie na Trybie; widoczna za jego plecami przez okno koślawa skała Mnicha wyciągała przez szare trawniki krzywe pazury swego cienia.
- Zamach stanu, generale. Birzinni się koronował. Ma poparcie Ptaka. Oddał mu Pogórze i całe Chajtowle. I Magurę ze wszystkimi sąsiadującymi wyspami. Ptak zabezpiecza nowe granice. Podpisali układ. W Armiach przymus nowej przysięgi: albo złożysz, albo wynocha.
- Już wyegzekwowany?
- Częściowo.
- Armia Zero?
- Nie.
- A co z Bogumiłem?
- Birzinni zaprzecza. Ale nikt króla nie widział od czasu przejęcia władzy. Najprawdopodobniej urwici Ptaka wyteleportowali go na śmierć.
- Jak u was na Trybie?
- Właśnie sobie o nas przypomnieli. Mamy termin za niecałe siedem klepsydr. Potem... Bóg jeden wie, pewnie zetrą nas na proch.
Generał obrócił się do Goulde'a.
- Za ile możemy najszybciej tam być?
- Najszybciej? - uśmiechnął się pułkownik. - Testowano ten statek już wielokrotnie, lecz górną granicę jego prędkości wciąż wyznacza jedynie strach testujących.
- Diamenty wywichnęły się podczas ataku na Zdradzie - zauważył jeden z urwitów.
- No to się wwichną.
- Trzymajcie się, Kuzo - rzekł do zwierciadła Żelazny Generał.
- Ba, żebym to ja wiedział, czego - mruknął major odwracając ponury wzrok.
- Mnie, Kuzo, mnie.
Przebili się w ostatniej chwili. Ledwie zamknął się za "Janem IV" Kraft Mnicha, dookoła Tryba zatrzasnęła się potężna wyrwidusza. Duchy szpiegowskie Kuzo poszły wstecz po jej liniach mocy i dotarły do Dźwierzy, która była jednym z głównych miast Ligi - co stanowiło znak pomyślny, bo Tryba nie wymieniono w układzie podpisanym przez Birzinniego, najwyraźniej więc uzurpatorowi brakowało wiernych urwitów, skoro musiał się wysługiwać Ptakowymi, a wszak w ten sposób zaciągał u niego dług, okazywał swą słabość i tracił równorzędną pozycję.
Wyrwidusza, jako automatyczny inwokator do wszelkich dusz w żywych ciałach, uniemożliwiała bezpieczne opuszczenie księżyca, ale zarazem uniemożliwiała też inwazję nań; przejść przez nią były w stanie jedynie poltergeisty, demony, dżinny, istoty niższe oraz, jako się rzekło, wyzwolone od ciała duchy.
- Chociaż... można ją obejść - zauważył podczas zwołanej rychło po jego przybyciu narady Żelazny Generał, na której, oprócz niego, Goulde'a, Zakracy, Kuzo i podporządkowanego mu minisztabu tutejszej imperialnej placówki Armii Zero, brało udział także dwoje przedstawicieli poddanej protekcji Mnicha załogi Krateru: re Quaz i kobieta-cywil zwąca się Magdalena Lubicz-Ankh, ponoć krewna samego Ferdynanda. Reprezentowali oni dwieście osiemdziesięcioro byłych obywateli Księstwa Spokoju, którzy znajdowali się teraz w tej śmiertelnej pułapce, i to poniekąd z winy Żelaznego Generała.
- A jeśli zaczną ją zaciskać...? - spytała Lubicz-Ankh, najwyraźniej zajęta własnymi myślami.
- Nasze diamenty powinny sobie poradzić - wzruszył ramionami Kuzo.
- Są może w stanie zablokować im transmisję energii ze Słońca?
- Za dużo zmiennych - pokręcił głową major. - Zawsze możemy przeskoczyć ich blokadę, nawet nie będzie zauważalnej przerwy w zasilaniu.
- Generał wspomniał, że zna sposób na obejście wyrwiduszy - podniósł głos Zakraca.
- Doprawdy? - uniósł brwi re Quaz.
- No przecież to oczywiste - rzekł Żarny. - Teleportacja.
- Uch.
- Loteria śmierci.
- Są lepsze pomysły?
- Zawsze można czekać.
- Przynajmniej żyjemy; jeszcze nas nie eksterminują. Po co z własnej woli iść na rzeź?
Generał spuścił krótki czar akustyczny.
- Ja będę teleportował - rzekł, gdy przebrzmiał dzwon.
- Daje pan gwarancję? - spytał re Quaz.
- Tak.
To zrobiło wrażenie.
Lubicz-Ankh aż pochyliła się nad stołem.
- Daje pan, generale, stuprocentową gwarancję przeżycia teleportacji?
- Tak.
W jednej chwili atmosfera zmieniła się z ponurego fatalizmu w ostrożny optymizm.
- Czy taki właśnie jest plan? - spytał Zakraca. - Ucieczka?
- Plan czego? - prychnął re Quaz.
Miast mu odpowiedzieć, Zakraca zwrócił się bezpośrednio do Żarnego.
- Czy pan się już poddał, generale?
Żelazny Generał uśmiechnął się, bo Zakraca zareagował dokładnie według przewidywań: on jeden nigdy nie tracił wiary w swego boga.
- To nie jest kwestia do omawiania w tak szerokim gronie. Ilu mamy urwitów na Trybie?
- Trzydziestu dwóch łącznie z nami i książęcymi - odparł Kuzo.
- Wystarczy.
 | ilustracja: Michał Romanowski |
Re Quaz wybuchnął gromkim śmiechem.
- W trzydziestkę będziecie odbijać Imperium...?!
- Pamiętaj o tych wszystkich urwitach tam, na dole, którzy nie złożyli przysięgi Birzinniemu.
- Skąd pan wie, może już złożyli, może już nie żyją; nie mamy przecież łączności, nie wiemy, co tam się dzieje, zagłuszają wszystkie transmisje, zabrali się też za duchy.
- Przekonamy się. Gdzie was przerzucić? Na Wyspy?
- Chyba tak.
- Dobrze. W takim razie... widzimy się w hangarze numer cztery za dwie klepsydry.
Re Quaz i Lubicz-Ankh ukłonili się i wyszli.
Kuzo zablokował drzwi i uaktywnił konstrukt przeciwpodsłuchowy sali.
- Da pan radę, generale? Tyle osób, w pojedynkę?
- Teleportowałem już całe armie, chłopcze.
Przypomnieli sobie legendy.
- A więc - jaki jest plan? - powtórzył Zakraca.
- Przerzucę wszystkich stąd na Ziemię. Tam się zorientujemy w sytuacji. W zależności od postawy Armii Zero, zarządziłbym mobilizację w Baurabissie i atak z zaskoczenia. To jest jeszcze początkowa faza zamachu, struktury nie zdążyły się umocnić, rzecz wciąż wisi na kilku-kilkunastu zdrajcach. Planuję jeszcze przed atakiem dopaść Birzinniego i resztę. Wtedy urwici zajmą Zamek i kluczowe punkty Czurmy. Przydałoby się też na przykład przycisnąć Pełzacza dla bezpośredniej transmisji.
- Dziwnie prosto to brzmi.
- W gruncie rzeczy cała sprawa polega na usunięciu Birzinniego i spółki. Wojska Ptaka są daleko od stolicy. Ludzie będą się musieli za kimś opowiedzieć. Z Zamkiem pójdzie najłatwiej, bo inercja biurokracji pomoże nam tak samo, jak pomogła wcześniej Birzinniemu. Co do motłochu, to tu nie można być niczego pewnym, ale nie sądzę, żeby ludzie pałali jakąś szczególną miłością do Birzinniego; Bogumił nie zdążył się jeszcze pospólstwu narazić, a Birzinni z pewnością musiał podczas przewrotu postępować zdecydowanie i możemy się tam spodziewać pewnej ilości świeżych trupów. A nawet gdyby nie - Pełzacz powinien temu zaradzić. Gdy ujrzą na niebie Birzinniego jako więźnia, upokorzonego... to wystarczy.
- To wciąż brzmi przerażająco prosto - kręcił głową Kuzo; ale i on się uśmiechał.
- Oni wcale nie przesadzili - odezwał się Goulde. - Powinni eksplodować gwiazdę Zdrady; to i tak byłoby tanio za twoją śmierć.
 |
|
Jacek Dukaj
{ korespondencję prosimy kierować na adres redakcji }
|
|
 |
|